piątek, 2 listopada 2007

Załoga LM

To raczej niepowtarzalna historia. Pomyśleć, że kiedyś spotkaliśmy się w garażu i nikt z nas nic nie umiał. Za dwa dni będzie druga rocznica naszego pierwszego koncertu. Nie wiem jak to możliwe, że myśmy go w ogóle zagrali. Chłopaki z Mamy Selity powinni dostać order za to, że nas do tego namówili, i że w dodatku wytrzymali tę tragedię. A najlepsze w tym wszystkim było to, że opiliśmy się ze szczęścia po naszym koncercie i postanowiliśmy wystąpić drugi raz. Nasze szczęście, że NIKT tego nie zarejestrował. Minął miesiąc, do zespołu dołączył Krzysiek (śmiem twierdzić, że gdyby nie dołączył, to nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy) i zagraliśmy następny koncert, który był o niebo lepszy pod względem artystycznym od tego pierwszego. Żuku, Soochy i Kisiu zrobili nawet flagę Le Moor. Zabawa była nieprawdopodobna. Oczywiście, wszystkie gitary nie stroiły, ja fałszowałem, ale energia na sali udzieliła się nam i zaprzyjaźnionej publiczności. Kolejne dwa miesiące prób i kolejny koncert. Zaprzyjaźniona publiczność pocztą pantoflową rozpowszechniła wieść o zespole Le Moor. Przyszło 400 osób, a my nie mieściliśmy się na scenie, bo na deski w MDK wchodziła publiczność. Graliśmy równą godzinę. Pamiętam, że w Pasażerze Iggy'ego Popa ja z Leonem rozjechaliśmy się zupełnie. Śpiewałem swoje, on grał swoje. Nikt tego nawet nie zauważył (może poza Stachem, który tradycyjnie sprowadził nas na ziemię :)). Dwa miesiące później zagraliśmy koncert w rzeszowskim klubie Piano. Z Kolbuszowej przyjechał nawet autobus takich, którzy chcieli z nami być. I to było niezwykle miłe. Zagraliśmy, było fajnie. Piano będzie się nam zawsze dobrze kojarzyło. Była to pewnego rodzaju rozgrzewka przed koncertem podczas Dni Kolbuszowej. Jak wyszedłem na scenę i zobaczyłem, ile osób będzie nas oglądać, to zbladłem. Patrzę na Grubego, a on mówi: "o kurwa!" No i poszło. Zagraliśmy dokładnie to, co umieliśmy, a umieliśmy niewiele. Mimo wszystko - chyba się podobało. Nikt nas nie wygwizdał. To był maj. Dlas nas bardzo pracowity, bo zagraliśmy jeszcze dwa koncert. Pierwszy na juwenaliach rzeszowskich, kiedy lał deszcz, więc graliśmy dla kilku osób, a drugi w Głogowie Małopolskim, gdzie frekwencja była wysoka, ale nie spodobaliśmy się miejscowym bezmózgom. Obyło się bez strat w zębach. Sali miał tylko lekką śliwę :P
3 czerwca zagraliśmy koncert w rzeszowskiej Alchemii przed Końcem Świata. To chyba też jedno z tych fajniejszych wydarzeń. Debiut sceniczny z sekcją dętą wypadł pomyślnie. Tydzień później na kolbuszowskim rynku zagraliśmy z samym Marcinem, bo Sali pojechał do Stanów. I ten koncert na rynku też był specyficzny. Przyszło blisko tysiąc osób i ku mojemu zdziwieniu Leon i Kuba na scenie zrobili takie show, że przecierałem oczy. Każdy, kto przyszedł na ten koncert, na pewno największą uwagę poświęcał Kubie, bo ten tak podskakiwał jak poparzony. Pamiętam, że zabisowaliśmy Kultową Arahją dla Słonia, który prosił nas o nią chyba pół roku. Potem był Spinacz, na który wyszliśmy z Parolem, jak pamiętam. Parol też miał swój urok, bo niby nie znał go nikt, a dziś jak włączam nagranie z koncertu, to okazuje się, że ten utwór wszyscy znali (Słoniu przesłał Bogusi mp3 z próby i tym sposobem rozeszło się dalej, bez naszej wiedzy). Czyli nasza niespodzianka nie była niespodzianką. Przed koncertem Kuba i Leon upoili się beczką nieprawdopodobnie. Utrzymanie ich w ryzach graniczyło z cudem. Mimo to dali radę się pozbierać i zagraliśmy chyba najlepszą sztukę do tamtego czasu..

Ciąg dalszy opowieści o załodze LM, nastąpi :)

6 komentarzy:

kaspel pisze...

Pamiętam, że jakieś 3-4 lata temu jakiś zespół grał krótki koncert na stadionie kolbuszowianki. Było to na zakończenie wakacji lub coś takiego. Ja czekałam na Blue Ink, bo ktoś mi polecił. Pamiętam jak przez mgłę chłopaka w okularach śpiewającego Kultową Wódkę. Niedługo potem obiła mi się o uszy nazwa Lemoor. Ciekawe czy to było wasze wykonanie.

Dorian Pik pisze...

Tak, to był Le Moor.

Dorian Pik pisze...

Choć te 3-4 lata to przesada :)

gROszeCK pisze...

Nie pierdol Dorek, to był jeden chłopak z tego zespołu ;-))))
Tragedię wytrzymaliśmy ze stalowymi nerwami ;->

Anonimowy pisze...

Oficjalnie informuje ze Le Noor nigdy nie zagral koncerty z Blue Ink !! :) peseteryk !

kaspel pisze...

Le Noor zapewne nie, ale Le Moor owszem - na stadione kolbuszowianki, a dokładnie jakimś powakacyjnym festynie. Cenię Blue Ink choć nie gustuję w takiej muzyce. Wtedy jednak zwrócił moją uwagę Le Moor. Może przez sentyment dla Kult.